Ma 40 lat, imponującą posturę, długą, rudą brodę i w ogóle wygląda jak wiking. Ale to tylko pozory, albowiem serce ma niczym kolor włosów – ze złota. Jego ścieżki zawodowe wiodły przez dziennikarstwo, najlepszy klub piłkarski w Polsce, czy firmy produkcyjne. Poznajcie Wacława, managera ds. marketingu w firmie Bertrand.
Klaudia: Skąd wybór takiej ścieżki zawodowej? Dlaczego akurat marketing, hr i employer branding?
Wacek: Droga eliminacji i pewna konieczność. Eliminacji dlatego, że bardzo szybko okazało się, że przedmioty ścisłe zupełnie mi nie leżą, a z matematyki to już w ogóle byłem najgorszym uczniem w historii tego przedmiotu. Natomiast konieczność wzięła się z tego, że odkąd nie udało mi się zostać zawodowym piłkarzem, a później programistą, to musiałem w końcu podjąć jakąś decyzję, co chcę w życiu robić. Najpierw trafiłem do Realu (ale nie Madryt, tylko tego supermarketu, gdzie wykładałem towar). Później byłem obiecującym „zawodnikiem” w mediach sportowych, a koniec końców, trafiłem do obszarów opierających się na umiejętnościach miękkich. Myślę, drzemią we mnie ogromne pokłady empatii oraz kreatywności, co w drodze zawodowej, niezależnie od tego, czy mówimy o marketingu, hr, czy EB, bardzo mi pomaga.
K: Opisz produkty Bertrand w 3 słowach.
W: Zrodzone z pasji.
K: Mówisz o tym, że masz ciekawe doświadczenie zawodowe. Czy jest jakaś ciekawa sytuacja, która szczególnie zapadła Ci w pamięć?
W: Sporo tego było, bo moje życie zawodowe to ciekawa sinusoida – jeździłem na Ligę Mistrzów z Zagłębiem Lubin, a trzy lata później z kręglami do przedszkoli i domów seniora. Mam w głowie mnóstwo przeróżnych wspomnień, ciężko wybrać to najciekawsze. Miałem bowiem okazję poznać Franciszka Smudę, któremu z kolegą niechcący rozerwaliśmy nową marynarkę. Poznałem też Roberta Lewandowskiego, z którym fajnie się chwilę gadało po meczu Zagłębia z Lechem, poznałem Leo Beenhakera, Czesława Michniewicza, czy Jakuba Błaszczykowskiego. Ale poznałem także czarującą Panią Magdę z SP w Gdyni na Pogórzu. I pamiętam, że tam, jak pojechałem z kręglami do dzieci, Pani spytała się, czy mamy jakieś specjalne życzenia. Chodziło jej o kawę, herbatę, czy tam wodę. Ja, jak to mam w zwyczaju, palnąłem bez namysłu: Mogą być truskawki. I teraz wyobraźcie sobie moją minę, jak pięć minut później, gdy już prowadzę zajęcia, otwierają się drzwi, wchodzi Pani Magda, a w rękach niesie miskę z truskawkami. Nigdy wcześniej i nigdy później nie było mi tak strasznie głupio.
K: Czy jest jakaś sytuacja, która odmieniła Twoje życie?
W: W podstawówce byłem raczej spokojnym „zawodnikiem”. Ale w drugiej klasie na lubińskim bazarze kupiłem kasetę „Apetite for destruction” Gunsów. I trochę się zmieniło.
K: Bez jakich 3 rzeczy nie wyobrażasz sobie życia?
W: Bez moich cudownych dzieci, bez moich wspaniałych kotów, no bez pięciuset pompek zrobionych codziennie rano też.
K: Opowiedz coś o czym mało osób wie, a jesteś z tego bardzo dumny.
W: Jak byłem w drugiej, albo trzeciej klasie szkoły podstawowej, pojechałem na kolonie do Pogorzelicy. Zorganizowano tam konkurs na Mistera Kolonii, do którego zgłosiłem się chyba trochę dla żartu. I ja ten konkurs wygrałem. To był jeden z niewielu momentów mojego dzieciństwa, gdy nikt nie patrzył na to, że jestem rudy 😊
K: Czego najbardziej nie lubisz w sobie?
W: Siebie za kierownicą. Bardzo łatwo wpadam w złość i często nie jest sympatycznie. Widziałaś mnie w akcji, wiesz o co chodzi. Bardzo w sobie tego nie lubię.
K: Gdybyś mógł choćby na jeden dzień wcielić się w dowolną postać, to kto by to był i dlaczego?
W: Lemmy Kilmister, nieżyjący już, niestety, wokalista Motorhead. Facet miał zdecydowanie barwne, rockendrollowe życie. Chciałbym się przekonać, jak to jest, bo te moje to raczej spokojne.